Zwykło się mawiać, że era hollywoodzkich filmów o zwichrowanych psychicznie kobietach czyhających z nożem na swych kochanków zaczęła się od „Fatalnego zauroczenia”. Okazuje się jednak, o czym mało kto chyba pamięta, że Clint Eastwood już kilkanaście lat wcześniej, porwał się na taką fabułę w swym reżyserskim debiucie.
Jak na debiut całkiem nieźle, choć bardzo średnio patrząc przez pryzmat późniejszych dokonań. Trochę dramatu, po trosze suspensu, z licznymi partiami jazzu w tle. Ogląda się dobrze, choć można też wiele zarzucić.
Szkoda też, że Eastwood nie bardzo przekonuje swą rolą, bo jeszcze nie potrafi zapanować nad swoim ówczesnym portfolio – zamiast grać zaszczutego i osaczonego kochanka, wciąż pozuje na twardziela. Niemniej o rozczarowaniu mowy być nie może…
Moja ocena - 5/10
"Szkoda też, że Eastwood nie bardzo przekonuje swą rolą, bo jeszcze nie potrafi zapanować nad swoim ówczesnym portfolio – zamiast grać zaszczutego i osaczonego kochanka, wciąż pozuje na twardziela. Niemniej o rozczarowaniu mowy być nie może..."
Coś w tym jest, niemniej jednak zachowanie głównego bohatera wydaje się mieć swoje uzasadnienie, jeśli założymy, że Clint grał człowieka, który grał twardziela. Znaczy: Dave Garver nie tyle takim - z braku lepszego słowa - "twardym" gościem był, co twardego gościa grał, a grał go z tego względu, że tego oczekiwało od niego to konkretne społeczeństwo w tej konkretnej epoce.
W Ameryce początku lat siedemdziesiątych strach przed kobietą (niezależnie od tego jak nie byłaby zwichrowana) nie był w dobrym tonie, a mężczyznę winna była cechować spora doza maskulinizmu.
Pod tym względem zresztą fajnie jest ten film skonfrontować z późniejszym o niemal dwie dekady "Fatalnym zauroczeniem", w którym postać grana przez Michaela Douglasa niespecjalnie ma już opory przed tym, żeby okazywać strach przed kobietą, tym bardziej, że zagrożona jest już nie tylko cielesność mężczyzny (w sensie, że biega tam jakaś furiatka z nożem), ale i jego rodzina (czy raczej: jego rola jako głowy rodziny i sam model rodziny).
Niestety nie, są tacy piszący że Brudny Harry to nudny i denny film....bluźnią.