Na przekór pesymistom, którzy spodziewali się powtórki z rozrywki, (słabszej) angielskojęzycznej wersji „Wielkiego piękna”, Sorrentino znowu dostarczył kawał porządnego kina. Jego opowieść o dwóch podstarzałych panach ma w sobie tyle energii i wizualnej maestrii, że można by nią obdarzyć kilka innych filmów.
O tym, że to będzie film piękny wizualnie, wiadomo było od pierwszego zwiastuna. Sorrentino uwielbia uprawiać estetyczny onanizm, napawać się kadrem, umieszczać sceny, których podstawowym (a w zasadzie to jedynym) celem jest cieszenie oczu. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie, bo reżyser z równym namaszczeniem traktuje prześliczne, młode, roznegliżowane panie, o ciałach bogiń, jak i starych, pomarszczonych, kuracjuszy. Wizualnym fajerwerkiem potrafi uczynić każdą codzienną aktywność i napawać się tym do woli.
Musi się jednak wstrzymać każdy, kto chciałby zakrzyknąć hasło: przerost formy nad treścią. Rzeczywiście, ona dominuje film, stanowi o jego rytmie, jest wartością nadrzędną, ale w żadnym wypadku nie jest to pusta wydmuszka. Zapobiega temu przede wszystkim duet Michael Caine-Harvey Keitel. Obaj w aktorskiej formie, w jakiej nie widzieliśmy ich od lat.
Ich bohaterowie, długoletni przyjaciele, utalentowani artyści, w jesień życia weszli z odmiennym nastawieniem. Fred (Caine) pogodził się, że największe sukcesy już za nim i jest szczęśliwy z zawodowej emerytury. Mick (Keitel) natomiast wciąż próbuje spełniać się zawodowo, a pobyt w ekskluzywnym ośrodku położonym w szwajcarskich Alpach, poświęca na pisanie scenariusza nowego filmu, jego opus magnum, czy też celuloidowego testamentu, jak sam twierdzi.
Reżyser rozlicza się z każdym z osobna, oferując łyżkę dziegciu, ale i nadzieję na trochę szczęścia u progu życia. Sporo w jego filmie melancholii, sentymentalnych podróży w przeszłość, nieco smutnego realizmu, że jest już się bliżej końca, jak początku, życiowej drogi, ale też i cieszenia się dniem codziennym, żartów z bolączek starszych panów oraz napawania otaczającym pięknem. Cudowny film, jeden z najlepszych na tegorocznym festiwalu.
Więcej recenzji i innych wrażeń z tegorocznego Cannes:
https://m.facebook.com/profile.php?id=548513951865584
A aronn napisał, że nie pachnie Wielkim pięknem, czyli nie zdziwi się ktoś, kto tego oczekuje... Jeszcze ten mentorski ton zwycięzcy...
Woli wyjaśnienia-że mimo tego co napisał założyciel tematu o tym filmie to nadal pachnie mi Wielkim pięknem.
No tak, ale napisałeś to przed obejrzeniem, więc to był debilizm i odpowiedź na wypowiedź autora "aha, aha, ja i tak wiem swoje"
Przewidywanie jest jak wróżenie z fusów to fakt ale w wielu przypadkach mozemy się spodziewać(z dużym prawdopodobieństwem oczywiście) jaki produkt dostaniemy czy to filmowy czy inny jeśli będziemy mieli dostatecznie dużą ilośc faktów.
Ale on to oglądał akurat i w tym temacie mówił, że nie wolno się sugerować tym wróżeniem, naprawdę jesteś taki pusty?
Cóż, faktycznie nie jest to powtórka z rozrywki, ale nawiązań do ,,Wielkiego piękna" nie brakuje. I, choć muzyka i aktorstwo jest po prostu mistrzowskie i znacznie przewyższające poprzedni film Sorrentino, to ,,Młodość" wydawała mi się...niepełna? Zabrakło mi puenty, może troszeczkę siły rażenia w końcówce filmu...sam nie wiem do końca. Ale ogółem to kino, przez duże K! A ten sentymentalizm i wszechobecna nostalgia wprost wylewające się z ekranu...
Absolutnie fantastyczny!!! Jeden z najlepszych filmów tego roku. Fenomenalne aktorstwo, świetny scenariusz i eżyseria, doskonała ścieżka dźwiękowa no i zapierające dech piękno Alp. POLECAM!!!
BŁAGAM!!!! niech ktoś mi poda konkrety wyrafinowanych elementów przekazu tego filmu!!! jakie metafory, jakie symbole?
ja widzę jeden wielki banał o przemijaniu...
Czy ja wiem czy banał,po prostu refleksyjny film,musisz trochę wyluzować i delektować się.
Musiałbyś przeczytać ze dwie książki o filozofii, pójść raz w życiu do galerii, dwa razy w życiu do teatru (wyjścia klasowe w podstawówce też się liczą), ewentualnie przeczytać ze dwie biografie jakichś starych znanych aktorów i ze dwóch filozofów na wikipedii - wtedy możesz uznać się "intelektualnym estetą" - i zrozumiesz, że nie musisz rozumieć, wystarczy, że będziesz mówił, że to majstersztyk - jak 90% apologetów tego całkiem przeciętnego, przeintelektualizowanego filmu.
"Musi się jednak wstrzymać każdy, kto chciałby zakrzyknąć hasło: przerost formy nad treścią. Rzeczywiście, ona dominuje film, stanowi o jego rytmie, jest wartością nadrzędną, ale w żadnym wypadku nie jest to pusta wydmuszka. Zapobiega temu przede wszystkim duet Michael Caine-Harvey Keitel."
To czy film jest wydmuszką czy nie stanowi przede wszystkim to, co mają do powiedzenia bohaterowie filmu, a nie to jak dobrze aktorzy zagrali swoje role. Tu mamy złote myśli a'la Paulo Coelho. Odnoszę wrażenie, że Sorrentino na siłę chciał być mądry a tak naprawdę nie miał nic do powiedzenia.
Taki Wes Anderson też robi filmy wizualne, ale nie udaje że ma jakąś mądrość do przekazania.