Recenzja filmu

W przebraniu mordercy (1980)
Brian De Palma
Michael Caine
Angie Dickinson

Krwawy spektakl grozy

Briana De Palmę z całą pewnością można nazwać następcą Alfreda Hitchcocka. Nie dość, że w wielu swoich filmach odnosi się do twórczości brytyjskiego reżysera, to jeszcze podobnie jak on potrafi
Briana De Palmę z całą pewnością można nazwać następcą Alfreda Hitchcocka. Nie dość, że w wielu swoich filmach odnosi się do twórczości brytyjskiego reżysera, to jeszcze podobnie jak on potrafi stworzyć niewiarygodne napięcie i suspens. Przy czym wypracował sobie własny niepowtarzalny styl. Niektórzy uważają "Ubranie mordercy" za swoisty remake "Psychozy". To stwierdzenie jest nie tylko błędne, ale także idiotyczne. Dlaczego? Ponieważ - oprócz jednego (choć istotnego) pomysłu i lekkich nawiązań do kilku scen filmu Hitchcocka - historia De Palmy nie ma nic wspólnego z "Psychozą", choć Brian bardzo lubi ten film, czego dowodem jest także późniejszy "Mój brat Kain"). Już początek "Ubranie mordercy" (u nas znanego także pod tytułem "W przebraniu mordercy") sugeruje, że będzie to coś wyjątkowego, a przynajmniej nieszablonowego. Pierwsze kilka minut filmu koncentruje się na kobiecie w średnim wieku biorącą prysznic. Reżyser z lubością filmuje w zbliżeniach i detalach najintymniejsze części jej ciała. Kicz, co? Raczej balansowanie na jego granicy. Poza tym Brian pokazuje to w niezwykle artystyczny sposób, niczym jakiś akt... Później dowiadujemy się, że ta kobieta to stateczna żona i matka, która jednak nie może zaznać rozkoszy seksualnej ze strony swojego męża. Dlatego też szuka wrażeń gdzie indziej. Przez kolejne prawie dwadzieścia minut kamera... chodzi za nią po muzeum (nie ma żadnych dialogów, tylko muzyka). Podejrzewam, że wielu ten fragment może się nie spodobać, ale ja to uwielbiam (coś podobnego można było zobaczyć też w "Świadku mimo woli", którego również wyreżyserował De Palma, a wcześniej w "Zawrocie głowy" Hitchcocka). W "Ubraniu mordercy" Brian zastosował również jeden ze swoich trików: podział ekranu na dwie części, co znakomicie dodaje dramaturgii. No i oczywiście trzeba wspomnieć o scenie morderstwa, która jest jedną z najlepszych w historii kina. Te zwolnienia, zbliżenia i detale to prawdziwy majstersztyk. Jasne, jest parę lepszych, ale 90% z nich to i tak zasługa Briana. Największą wadą "Ubrania mordercy" jest scenariusz. Nie nazwałbym go złym, ale do bardzo dobrego z pewnością mu daleko. Momentami jest trochę zbyt banalny i za mało dynamiczny, choć na jego obronę dodam, że kilka scen to prawdziwe perełki. Poza tym sama intryga jest świetnie skonstruowana. Jednak najmocniejszym atutem filmu jest właśnie ta niemal genialna reżyseria De Palmy. A także muzyka autorstwa stałego (no, prawie) kompozytora reżysera, Pino Donaggio, oraz obsada: Michael Caine, Angie Dickinson i Nancy Allen, ówczesna żona Briana, znana z paru jego dzieł ("Carrie", "Wybuch", "Rodzinka na ekranie") czy "Robocopa" Paula Verhoevena. De Palma po raz kolejny udowadnia, że jest mistrzem trzymających w napięciu historii. Dzięki swojemu talentowi i wyrazistemu stylowi potrafi zmienić nawet najgorszy scenariusz w dobry film. Tutaj na szczęście scenariusz (autorstwa samego Briana) jest na przyzwoitym poziomie, więc "Ubranie mordercy" można nazwać nawet bardzo dobrym filmem. Na pewno wyróżnia się spośród innych w tym gatunku, tym bardziej, że oprócz napięcia, czuć tu także niezwykły klimat niczym w prawdziwym horrorze. Po prostu krwawy spektakl grozy. De Palma ma w swojej filmografii parę lepszych produkcji, ale tej na pewno nie musi się wstydzić.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones