Piotr Czerkawski

Wariacje Kunderowskie – żegnamy autora "Żartu"

Hotspot
/fwm/article/Wariacje+Kunderowskie+%E2%80%93+%C5%BCegnamy+autora+%22%C5%BBartu%22+FILMWEB-151467 Getty Images © Eamonn M. McCormack
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
https://www.filmweb.pl/fwm/article/WENECJA+2015%3A+Rozmawiamy+ze+zdobywc%C4%85+Srebrnego+Lwa%2C+Pablem+Traperem-113461

WENECJA 2015: Rozmawiamy ze zdobywcą Srebrnego Lwa, Pablem Traperem

Podziel się

Wyreżyserowany przez Argentyńczyka dreszczowiec "El Clan" okazał się jedną z rewelacji tegorocznego festiwalu.

Dreszczowiec "El Clan" okazał się jedną z rewelacji tegorocznego festiwalu w Wenecji. Opowieść o argentyńskiej rodziny Puccio, która w latach 80. porywała i mordowała ludzi, zgarnęła na Lido Srebrnego Lwa za reżyserię. Przeczytajcie nasz wywiad z autorem filmu, Pablem Traperem.

Piotr Czerkawski: Twój najnowszy film, "El Clan", od kilku tygodni podbija argentyńskie kina, a na dodatek otrzymał Srebrnego Lwa w Wenecji. Spodziewałeś się tak wielkich sukcesów?

Pablo Trapero: Uwierz mi, że nie. Próbowałem zrealizować ten film już od  2007 roku, ale od wszystkich wokół słyszałem tylko: "Ludzie nie chcą oglądać takich rzeczy. Powrót do lat osiemdziesiątych, ponowne mierzenie się z traumą dyktatury? Pablo, daj sobie spokój. Może chociaż raz w życiu nakręciłbyś komedię?". Puściłem to jednak mimo uszu i postanowiłem pozostać wierny sobie. Czas pokazał, że miałem rację.

Większa część akcji Twojego filmu toczy się na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, gdy Argentyną rządziła wojskowa junta. Czy pamiętasz, jak odbierałeś tę rzeczywistość z perspektywy kilkuletniego chłopca, którym wtedy byłeś?

Na pewno nie było tak, że odczuwałem atmosferę terroru albo zagrożenia. Na pierwszy rzut oka życie w Argentynie wyglądało wtedy dosyć normalnie. Do zbrodni popełnianych przez funkcjonariuszy reżimu dochodziło najczęściej po cichu i na uboczu. Niemniej, gdy w kraju na powrót zapanowała demokracja, ludzi ogarnęła wielka radość, na każdym kroku odbywały się imprezy, podobne do tych, które pokazuję w filmie. Zapamiętałem te przejawy euforii bardzo dobrze, także dlatego że towarzyszyło im poczucie tymczasowości. Mój ojciec ciągle powtarzał, że demokracja przetrwa u nas ze dwa lata, a potem do władzy wróci junta.
Getty Images © Ian Gavan

W rzeczywistości tak się nie stało. Ciekaw jestem jednak, czy uważasz, że współczesna Argentyna w jakikolwiek sposób przypomina tę z czasów junty?

Bezpośrednich podobieństw nie ma, na szczęście zbyt wielu, ale nie zapominajmy, że bohaterowie "El Clan" byli powiązani ze służbami specjalnymi, a te zawsze działają na granicy prawa, także w systemach demokratycznych. W dzisiejszych warunkach zyskują nawet większe możliwości wpływu obywateli niż kiedyś. W dobie internetu żyjemy jak w panoptikonie Foucaulta – możemy być inwigilowani w każdym momencie naszego życia i nawet o tym nie wiedzieć. Skąd pewność, że nikt nie monitoruje teraz na przykład twojego e-maila?

Zgodzisz się z tezą, że – choć Twoje filmy bardzo się od siebie różnią – od początku kariery uprawiasz kino zaangażowane politycznie?

Staram się nie myśleć takimi kategoriami. Wolę po prostu opowiadać jednostkowe historie, które uważam za ciekawe i kryjące w sobie potencjał uniwersalny. Oczywiście, nie funkcjonują one w próżni i Argentyńczycy mają prawo interpretować je w kontekście społeczno-politycznym. Procesy te są jednak niezależne ode mnie. Gdy w 1999 roku debiutowałem za sprawą "Mundo grúa" – opowieści o facecie, który rozpaczliwie próbuje znaleźć pracę – niekoniecznie chciałem zabierać głos w sprawie kryzysu finansowego w moim kraju. Ta sama zasada obowiązuje także w moim poprzednim filmie – "Białym słoniu". Nawet jeśli jego głównym bohaterem jest ksiądz, nie oznacza to automatycznie, że opowiadam o kondycji argentyńskiego kościoła.

Fabuła "El Clan" wydaje się niesamowita. W swoim filmie opowiadasz o rodzinie Pucciów, której członkowie – chronieni przez krajowe władze – utrzymywali się z porywania argentyńskich bogaczy. Czy ta historia na pewno wydarzyła się naprawdę?

Kino to nie Discovery Channel i nie chodzi w nim o niewolniczą wierność faktom.
Pablo Trapero
Tak, do dziś głowią się nad nią zresztą kryminologowie z całego świata. Podczas realizacji filmu starałem się możliwie jak najwierniej odwzorować szczegóły działalności Pucciów, ale nie one były dla mnie najistotniejsze. Kino to nie Discovery Channel i nie chodzi w nim o niewolniczą wierność faktom. Bardziej niż historie kolejnych porwań interesowały mnie skomplikowane relacje między bohaterami. Pucciowie z pozoru wydawali się normalną rodziną: mózg zbrodniczego przedsięwzięcia, Arquímedes, był na co dzień księgowym, a jego żona pracowała jako nauczycielka. Ich syn, Alejandro, zapowiadał się natomiast na wyśmienitego gracza w rugby. Właśnie on ma zresztą najwięcej wątpliwości wobec zbrodniczej działalności rodziny. Czy będzie jednak w stanie przeciwstawić się sile autorytetu Arquímedesa? To pytanie wydaje mi się kluczowe i sprawia, że traktuję "El Clan" przede wszystkim jako opowieść o odwiecznym konflikcie ojca i syna.

Powróćmy jeszcze na chwilę do fabularnych konkretów. Pucciowie zwykle przetrzymywali swoje ofiary w domu. Nie wzbudziło to podejrzeń sąsiadów?

Absolutnie żadnych. Co więcej, gdy moi bohaterowie zostali w końcu zatrzymani przez policję, przyjaciele i znajomi święcie wierzyli w ich niewinność, utrzymywali, że chodzi o zwykłą pomyłkę albo polityczną prowokację. Trzeba było wieloletnich procesów i twardych dowodów, by wreszcie zaakceptowali niewygodne fakty. Gdy kręciliśmy film, ludzie jakkolwiek związani z Pucciami, wciąż nie chcieli zresztą z nami rozmawiać.

Dlaczego sprawa ta wciąż wywołuje tak wielkie kontrowersje?


Myślę, że działa tu uniwersalny mechanizm, który po raz kolejny potwierdza, że "El Clan" to coś więcej niż opowieść o Argentynie czasów junty. W swoim filmie starałem się podjąć wątek hipokryzji i tchórzostwa, które uniemożliwia nam dojrzałą konfrontację z rzeczywistością. Zachowania te towarzyszyły sprawie Pucciów, ale powracają dziś choćby w kontekście wojny w Syrii. Czy naprawdę musimy codziennie oglądać w gazetach zdjęcia umierających dzieci, by w ogóle zauważyć istnienie tej tragedii?

W jaki sposób konieczność wcielenia się w autentyczne postacie wpłynęła na Twoich aktorów?

Na pewno było to dla nich duże wyzwanie. Peter Lanzani, który zagrał Alejandro, debiutował na dużym ekranie, a wcześniej – o czy nie miałem bladego pojęcia, gdy zgłaszał się na casting – był gwiazdą disnejowskich seriali. Jeszcze większe ryzyko stanowiło chyba jednak obsadzenie w roli Arquímedesa Guillermo Francelli. Po "El Clan" pewnie trudno w to uwierzyć, ale ten facet jest najlepszym i najpopularniejszym komikiem w Argentynie. Gdy oferowałem mu rolę, nie wiedziałem, czy w ogóle będzie zainteresowany przełamaniem dotychczasowego wizerunku. Na szczęście okazało się, że tylko na to czekał.

Skąd pomysł, by do roli demonicznego Arquímedesa zaangażować właśnie aktora komediowego?

To pewnie dalekie echo mojego podziwu dla Chaplina. Ludzie uwielbiali Charliego jako komika, ale jednocześnie nie potrafili wyobrazić go sobie w innym repertuarze i przez to zignorowali na przykład znakomitego "Pana Verdoux". Wydaje mi się to głęboko niesprawiedliwe i od dawna stoję na stanowisku, że aktor komediowy może być dobry i wszechstronny jak każdy inny.
Elefante-blanco-01.jpg

Wielu krytyków podkreśla, że ogromnym atutem "El Clan" okazała się ścieżka dźwiękowa. Na czym polega jej fenomen?

Zaufałem po prostu własnemu gustowi. Od zawsze chciałem na przykład wykorzystać na ekranie moje ukochane "Sunday Afternoon" zespołu The Kinks. Ponadto, starałem się, by sposób użycia poszczególnych piosenek zaskakiwał widza i wprowadzał do filmu atmosferę groteski. Podczas gdy na ekranie obserwujemy sceny pełne brutalności i przemocy, w tle słyszymy jazzowe ballady albo pogodne rockowe przeboje z lat sześćdziesiątych. Całe "El Clan" zbudowane jest zresztą na mniejszych lub większych kontrastach. Nie przez przypadek samochód, w którym Alejandro uprawia namiętny seks ze swoją dziewczyną, jest tym samym autem, które Arquimedes wykorzystuje później do przewożenia swoich ofiar.

Czy właśnie dzięki przebojowej muzyce tak mroczną historię udało Ci się opowiedzieć w zaskakująco lekki sposób?

Mam wrażenie, że nie dało się zrobić tego inaczej. Dotychczas nawet, gdy – tak jak w "Lwicy" – opisywałem losy ludzi zagubionych i popełniających w życiu poważne błędy, starałem się, by mieli w sobie rys szlachetności. Tymczasem bohaterowie "El Clan" nie wzbudzają ani krzty sympatii. Gdyby ukazaną w tym filmie historię opowiedzieć zupełnie na poważnie, jej drastyczność okazałaby się dla ludzi zbyt trudna do zniesienia. Żeby wzbudzić zainteresowanie takim tematem, należało przedstawić go jak najbardziej atrakcyjnie, a także dać ludziom poczucie bezpieczeństwa, pozwolić im popatrzeć na Arquimedesa i spółkę przez pryzmat dystansu i absurdu rodem z filmów Bunuela.

Czy istnieje wielu reżyserów, których filmy jednocześnie dostarczają ci przyjemność  i zmuszają do myślenia?


Cóż, rozmawiamy w ojczyźnie Federica Felliniego i trudno chyba o twórcę, który lepiej pasowałby do tego opisu. Zawsze uważałem, że prawdziwa wartość filmu polega na tym, jak długo zostaje ci w pamięci po seansie. "Amarcord" widziałem po raz pierwszy wieki temu, a myślę o nim praktycznie codziennie. Podczas festiwalu w Wenecji obejrzałem jego odrestaurowaną wersję i przekonałem się, że wciąż zachował wielką moc.

Wielu latynoamerykańskich reżyserów, takich jak Alejandro Gonzalez Inarritu czy – przewodniczący weneckiego jury – Alfonso Cuaron, robi ostatnimi czasy karierę w Hollywood. Po sukcesie "El Clan" zapewne mógłbyś pójść ich śladem. Czy miałbyś na to ochotę?


Jestem otwarty na propozycje, ale jednocześnie mam z tyłu głowy cytat z Bergmana: "Na czym polega różnica pomiędzy robieniem filmu artystycznego i hollywoodzkiego? Przy tym pierwszym pracujesz z kilkorgiem przyjaciół, a przy drugim z tysiącem wrogów".
1